Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dował do szkoły oddać. Dopiero gdy mu Fabuś począł dokazywać nadto, zapóźno się opatrzył poddać go pod rygor szkolny.
Chłopak był złotego serca, dobry, przywiązujący się, nawet niezbyt tępy — ale mu już się życie uśmiechało. Rwał się do niego i utrzymać go było trudno.
Miałem biedę dopókim go uchodził, uprosił i wraził mu to że się czegoś uczyć potrzeba aby wstydu nie mieć potém.
Widząc go dobrym w gruncie, i pomagałem mu i osłaniałem... Umiał mi téż być wdzięcznym za to i przywiązał się do mnie.
— Ale żebyś ty pękł — mówił mi śmiejąc się — już ze mnie sawanta nie zrobisz. Ja na świecie między ludźmi, siudy tudy z rozmów pochwytawszy nauczę się czegoś i na wielkiego dudka nie będę wyglądał — ale do książek mnie wciągnąć i czterema parami wołów nie potrafisz!
Trzeba go było pilnować jak oka w głowie bo mi się wyślizgiwał jak piskorz i dokazywał strasznie. Karpowiczowie oboje obawiając się go stracić, bo Podstoli choć skąpy zawsze lepiéj od drugich za syna płacił — chłopcu folgowali, zamykali oczy na różne sprawki, ja musiałem wstrzymywać i reflektować.
Nim rok upłynął, chociem się uznoił z Fabusiem, choć nieraz i ostro się brałem do niego, chłopiec mnie