Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla krupniku! Barszcz i krupnik, zwłaszcza z półgąską obojętne mi nie są. Caro infirmo, ale przyjaźń nad krupnik.
Słowo ci daję, mógłbym do Podstolego pójść który lubi gdy mu gram na skrzypcach i przyśpiewuję, i gotów mnie słuchać po całych dniach. Mógłbym do Podkomorzego, którego żona odemnie uczy się różnych sekretów — ale — wszystko to dwory pańskie... Ubogi szlachcic jak ja musi wedle progu stać, krzyżów nadłamać, submitować się raz wraz, jasnością im sypać. Ja zaś jestem dziecko natury, wolność lubię, gębę sznurować wiele mnie kosztuje. Przywlókłem się więc do was w gościnę! Macie tam jaki siennik i tapczan? kąt jaki, byle jaki, bo ja dziecko natury — niepotrzebuję wiele. Siądziemy sobie w arcaby grać, dykteryjki prawić i śmiać się. A chcesz? to ci i na moich skrzypcach zagram i zaśpiewam czasami.
Ja tu sobie u was myślę wytchnąć, bom się zmachał u Wiewiórskich. Bawiłem u nich tydzień. O to mniejsza że na szarym końcu sadzali, bo dziecko natury nie dba o to — alem głodny był, a kazali mi od rana do nocy grać i śpiewać... I piwo u nich kwaśne.
Mówił tak Porfyry, a Salomon słuchał i, choć nie było się jeszcze śmiać z czego, prychał.
Prawda, że sama twarz gościa pobudzała już do śmiechu.