Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w domu, a złe języki utrzymywały iż majętności były odłużone, pozastawiane i ruina blizka.
Powiadali mi iż się po dwakroć żenił nieszczęśliwie, z pierwszą swą wkrótce się rozwiódłszy bez potomstwa, z drugą zaś żyjąc w seperacji. A miała być pani majętna bardzo wielkiego domu, i równie się w życiu na świecie wielkim jak on kochająca.
Co zaś jadowite języki o życiu jego i jéj plotły, temu niespełna wierząc, powtarzać nie myślę.
W rok pono po nabyciu Zabrzezia, gdym jeszcze dopiero się do dworu wnosił i cokolwiek w nim uporządkował, jesienią jakoś, właśnieśmy z żoną po wpół pustym dworze chodzili rozpatrując się gdzie my, dzieci i goście mieścić się będą, gdy trzask z bata słyszę, ktoś przed ganek zatacza. Pobiegliśmy do okna. Stała przed nim machina wysoka jakaś, trochę dziwna, błyszcząca, czterema dzielnemi końmi w poręcz zaprzężona. Był to modny karykl ówczesny.
Wysiadającego z niego calem nie poznał. Mężczyzna był po francuzku z dworska ubrany, wydał mi się chudy, stary, ale wielkim panem od niego zdala zawiewało.
Wyszedłem na powitanie.
Tedy ów gość stanąwszy przedemną z uśmiechem, rzecze.
— Cóż? nie poznajesz mnie waszmość.