Byłoby istotnie źle, gdyby panna Lena nie umiała obudzić szacunku i... czulszych uczuć... To by było dopiero źle!
Lena ruszyła ramionami.
— Znasz mnie pan — odpowiedziała, nie staram się o to.
— Tak! tak! znam, rzekł Krzyszko — a! tak! znam, to jest, trzeba powiedzieć znałem, bo z wami kochane panie, kto was wczoraj znał.. nigdy pewnym być niemoże, iż jutro znać jeszcze będzie. — Frt! i już nowa postać! Tak! tak!
— Albożem się zmieniła.
— Odrobińciuńko... odrobiątko! odrobineczkę! rzekł ze śmiesznemi ruchami Dyrektor.
— Na gorsze? spytała Lena.
— Krzyszko zamilkł..
— To jest... na inszą! rzekł po namyśle, ruszając ramionami — tak! tak!
— Masz mi co do wyrzucenia, kochany Dyrektorze?
— Ja! a! uchowaj Boże! ja! a cóżbym miał panience do zarzucenia... nie — nic... ale...
— Mów już pan otwarcie... co masz mi powiedzieć? bojaźliwie spytała Lena.
— Panna zgaduje, że mam coś do powiedzenia! Tak! tak! na nieszczęście... ale mi to z trudnością przez gardło przejdzie...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/180
Wygląd
Ta strona została skorygowana.