Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie spieszcie się — rzekł powoli.
— Byleby pan powrócił prędzéj — szepnęła cicho i już szła, a idąc myślała:
— Niedaremny był mój niepokój. On już wypędził mnie z domu! Ludzie go ogadali! Ludzie nas chcą rozerwać! Ale on wróci i wszystko z nim!
A ciesząc się była niespokojna jednakże, i płakała. Przyszła do pustego dworku i pobiegła do okna, zobaczyć naprzód, czy widać z niego drogę. Ach! i drogi nie widać! Siadła na ławie zapylonéj nieruchoma, podparła się na ręku i przesiedziała godzinę, dwie, do wieczora. We dworku tak strasznie było pusto! Nikt w nim nie mieszkał oddawna, prócz szczurów i myszy: komin rozwalony, piec pęknięty, stół złamany, ława pod ścianą, cały sprzęt składały. I nikogo przy niéj, nikogo blizko nawet!
Wieczór się zbliżał, chłód dojmował; zlitowali się przecie dworscy i przyszli ognia rozpalić: małego, zimnego, jak litość obojętnych. Ona do niczego się nie ruszyła, a w myśli nieustannie powtarzała:
— Wypędził!