Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

blasku rozpalonego na kominie ognia, sama jedna, piérwszy oddawna wieczór w samotném spędziła dumaniu.
A tam przyjaciele rozmawiali tak wesoło! Ich głosy dochodziły uszu biednéj Ulany, ich słowa dolatywały do niéj; ale głosy były niepojęte i niezrozumiałe słowa. Lękała się ich, nie pojmując. I nie myliło ją przeczucie: August namawiał Tadeusza, aby wyjechał z domu.
— Słuchaj — mówił mu — jeśli twoje przywiązanie oprze się roztargnieniu, rozłączeniu, wrażeniom nowym — nie powiem słowa: wrócisz do domu na dawniejsze życie; będzieto dowód, że dla ciebie nie ma już innéj nad tę przyszłość. Ale dlaczegóż lekarstwa nie sprobować, nie zmyć z siebie plamy? Ja jestem w drodze do Warszawy, nie chciałżebyś ty jéj także zobaczyć po tylu latach?
Tadeusz w końcu milczał, August naglił, ale tego wieczora jeszcze nic wymódz nie potrafił. Nieproszony zabawił w Jeziorze dzień drugi, i z uporem przyjaciela przekonanego o zbawienności podawanéj rady, obstawał