Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi dzieci, wstyd, wszystko! O! jéj serce warte królowéj!
August na zapalającego się Tadeusza patrzał z podziwieniem i żalem.
— Do licha — rzekł w duchu — ze wszystkiém oszalał! Przez miłosierdzie trzeba na to radzić, bo przepadnie człowiek!
— No, i cóż — dodał głodno — myślisz tedy pędzić z nią żywot gołębi na wieki wieków?
— Nic nas rozerwać nie może; związały nas łzy, cierpienie, śmierć, ogień, występek: ofiary wspólne!
— Ale bo ty patetyzujesz! — rzekł August — a ja chciałem z tobą pogadać na zimno, mój drogi. O! tak szczerze, z ręką na sercu, na imię staréj naszéj przyjaźni. Nie męczyszże się ty już tém życiem?
Tadeusz spojrzał, spuścił oczy i odwrócił się pomieszany.
— Nie czas się cofać — rzekł ponuro.
— Wybacz, bo zawsze czas przestać głupstwa.
— Auguście, tyś tak ostygł!