Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - U babuni.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na kawę z maszynki, preparowaną przez panią Migurowę, do jéj gabineciku, i zwolna poprzyjaźnił się, spoufalił, tak, że Migurowie oboje popularności jego i dobroci odchwalić się nie mogli.
Dopiero, gdy już mocny grunt czuł pod nogami, zaczął zwolna zagadywać o podkomorzynę.
Ale tu postrzegł zaraz, że Migura, jak tylko szło o jaśnie panią, oprócz uwielbienia, na nic innego ust otworzyć nie śmiał. Milczał jak skała. Przy żonie było to zresztą naturalném. Pojechali na polowanie we dwóch. Kazio wziął ze sobą dwie flaszki wódki, a pił i poił póki Migury dobrze nie rozweselił. Wiedział, że trunek dziwnie najupartsze usta i serca otwiera.
Pod starym dębem zaczęła się rozmowa, pianissimo, stopniowana umiejętnie.
Kazio nie miał ani dowcipu i wesołości Gerarda, ani zręczności i przenikliwości Sylwestra, ale instynkt chytry miał prawdziwy. Zaczął od obgadywania siebie, jakby mu wódka rwała z piersi te przyjacielskie wyznania.
— Ej! kochany Miguro! — zawołał — żyło się, ba! żyło się dobrze, żwawo, ale się do kaduka, przeszastało i przehulało dużo. Nie będę taił, lubiłem wszystko dobre. Nauczyłem się w uniwersytecie niemieckim podobno tego jednego tylko, co Luter za prawidło życia dał swojemu narodowi: kobiety, winko, wesołe śpiewki! Ale to razem wszystko, dołożywszy polską żyłkę do koni i te utrapione karty, moją ojcowiznę djable nadszarpnęło.
— E! co się tam hrabia tak znowu turbujesz — odparł wesoło Migura nieco podchmielony — albo to panu się trudno dobrze ożenić?
— A! nie łatwo! panny zaraz łysinę zobaczywszy, noskiem kręcą...
Śmieli się, Kazio mówił daléj: