to wzór posłuszeństwa, tylko że zarówno już słuchał i nauki rodziców i sług, co się jego wychowaniem trudnili w kredensie. Ojciec, któremu nie stawało na nauczycieli i wychowanie prywatne, oddał go prosto do konwiktu XX. Pijarów w Lubieszowie. Tymek choć go wszyscy kochali, stał się tu męczennikiem i kozłem ofiarnym.
Konwikt dzielił się na dwa stronnictwa, z których jednemu przewodniczył jakiś Orda, a drugiemu Pruszyński. Byli to synowie majętniejszych rodziców, uczniowie już starsi, a jak zwykle między młodzieżą bywa, coś tam ich podrażniło, poróżnili się i ztąd powstała wojna domowa w konwikcie między Ordystami i Pruszyńszczykami. Nigdy Gwelfy i Gibelliny zajadlej się z sobą słowy, piłkami, pytkami i kałamarzami nie potykali. Naturalnie Tymek pozostał neutralnym wpośrodku, i chcąc usilnie pogodzić Ordę, którego kochał z Pruszyńskim, którego się obawiał, od obu stronnictw odepchnięty, zyskał guzy, a gdy okropna waśń młodzieży doszła do księdza rektora i niektórzy na kobiercu brali admonicję ojcowską, Tymek tak został skompromitowany, że aż szkoły opuścić musiał. Nie lepiej mu się i w innych powiodło, bo go potem oddano do Słucka, ale i ztamtąd wyszedł, bo znowu awanturę jakąś na jego plecy włożono.
A że właśnie ojciec mu jakoś umarł i matka została samą, jedynak zasiadł w domu, jak na owe czasy dosyć już umiejąc. Począł tedy sobie swobodnie gospodarzyć, ale jak mu się to wiesć miało?
Sciskali go wszyscy, kochali bez wyjątku, i oszukiwali też i darli ze wszystkich stron. Na początek sprawiła mu matka piękną bryczkę i cztery śliczne szpaki, któremi pojechał w sąsiedztwo na zapusty. Nie było go kilka tygodni, ale poczciwa sędzina nie bardzo się frasowała, bo wiedziała, że Tymek byle go kto poprosił, gotów jeździć od komina do komina, rzemiennym dyszlem choć do Ameryki. Nareszcie po długiem oczekiwaniu, gdy już wysyłać miano ludzi dla powzięcia języka o zgubie, zjawił się Tymek. Długo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Typy i charaktery.pdf/9
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 9 —