Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
94

— Niewiem ani kiedy, ani jak wrócę, rzekł.
— Więc — dokąd?? niespokojnie przerwał Poremba — dokądże?
— Ba! rzekł gospodarz.. szczerze ci powiem, że ściśle wziąwszy, niewiem nawet dokąd jadę...
Rotmistrz patrzał nań, nie rozumiał, ale mocno był zafrasowany..
— Pojmiesz mnie łatwo, kochany rotmistrzu, odezwał się, gdy zostali sami. Czas wielki przekonać się nareszcie, czyśmy bezpowrotnie zginęli lub nie, czy żyć i czekać warto, lub schylić głowę pod rózgą przeznaczenia, a gotować się do.. mogiły.
Strasznie, strasznie dotąd spełniają się nam przepowiednie księdza Marka.. ale może téż Bóg da się nareszcie przebłagać cierpieniem.
Jadę, mój rotmistrzu — po język, jak mówiono niegdyś — jadę po nadzieję lub.. po rozpacz.. Czuję, że jeszcze mógłbym się na coś przydać ojczyźnie, żem jeszcze zdrów, że Saracenką władnę — alem już na krańcu siły i niecierpliwszy jestem, bo długo czekać nie mogę. Dość wyczekiwałem i dożyłem zawodów.. zobaczę oczyma własnemi co się święci. —
— Ale mój dobrodzieju — odpowiedział rot-