Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
367

cił, ramię do ramienia jak jeden mąż zrosła się kolumna i poruszyła krokiem żywym a pewnym.
O kilkanaście minut drogi była opustoszona osada i opuszczony kościołek.
Dowódzca batalionu Wodziński przypomniał sobie tę budowę i spiesznie ku niéj zmierzał... Tłum murzynów słychać było w chrzęszczących gałęziach, następujący, jak stado żarłoczne. Niekiedy oczy błysły i strzał obalił człowieka.
Nareszcie czarne gęstwiny przerzedzać się zaczęły... palmy stały samotne... dzicy powstrzymali się chwilę, batalion przyspieszał kroku... w dali ciemniał już ów kościołek, do którego się schronić miano.
Gdy na skraju lasu pogoń wstrzymała się dla sformowania, — a połączenie powstańców z tymi, którzy byli pod dowództwem Clairvaux... acz może przewidziane i ułożone, nie obeszło się bez narad. — Wodziński miał czas dopaść kościołka i usiłował się w nim zabarykadować.
Z okien w mgnieniu porobiono strzelnice, a u drzwi zarzuconych deskami stanęli najdzielniejsi...
Nim się to dokonało, tłum murzynów wypadłszy z lasu, biegł, stanął w polu, zdawał