Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
163

a nie podołał Polakom. Dano mu spuściznę grzechów wiekowych ogromną, na ramiona cnotliwe, ofiarne, nie nawykłe do takich ciężarów — naród nieszczęściami rozszalały, umysły w samotnych dniach niedoli rozpaczą wzdęte, serca wylękłe i podejrzliwe... szlachta z tradycyami panowania i samowoli, lud jeszcze nie wykuty z opieki, mieszczan z sercem poczciwém, ale zaledwie przecierających oczy wiekami zaspane. Dano mu towarzyszów ruchliwych, zabiegłych, zwinnych, z których każdy prostotę spartańską Kościuszki szanował, bił czołem prawości, ale miał się za stokroć mądrzejszego, bo trochę chytrzeć potrafił... W tém otoczeniu niektórzy więcéj widzieli, niż było, więcéj mówili, niż myśleli, drudzy nie dostrzegali tego, co ich mijało o krok.
Naczelnik w swéj naiwności poczciwéj, w swéj siermiędze i cnocie, nie mógł podołać tym koryfeuszom, którzy poddawali mu się ochotnie dla tego, że opanować go mieli łatwo, lub że oprzeć się nie mogli, a słuchając jedli zazdrością...
Wszystko to przecie rosło z miłości ojczyzny, spotęgowanéj do szału.
Gdy Kościuszko w obozie leżał na słomie, lud z szablą szedł a rąbał, gdy chłopów zbie-