Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
161

Ankwicz niecierpliwił się czekając. — Słyszał go pocziwy Kiliński mówiącego przed sądem, — Boże potężny! miło mi pójść na tę śmierć haniebną, kiedy ojczyzna powstaje... i płakał... a gdy go już wiedziono, Kiliński krzyczał przebaczenia, ale mu przyjaciele jego usta zamknęli. Ankwicz wszedł na rusztowanie, zażywając tabaki raz jeszcze, poprosił kata, aby sam sobie mógł na szyję stryczek założyć wygodnie i tabakierkę oddał katowi... na pamiątkę, że miał w ręku... marszałka koronnego!! Gilotyna uczyła umierać, a wielkie serca rosną i w małych ludziach przed śmierci obliczem...
Kiliński płakał serdecznie...
Straszne to były sceny téj zemsty ludowéj, zemsty, któréj pragnienie wczoraj w żadném sercu nie postało, którą mu podrzucono, jak truciznę, a noc ją czarna wypielęgnowała.
Zawisły trupy na szubienicach... lud ostyga, cichnie, srom okrył czoła, litość wstąpiła do serc, upojenie się rozchodzi... Jedni winę zrzucają na drugich...
Któż winien? kto winien?
To wiekuista zagadka.
Teraz otrzeźwieni wszyscyby chcieli się ob-