Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
149

aż w dziedziniec, prosząc warty, aby go nie odstępowała....
W kilka chwil potém, gdy jeszcze stał w tłumie, łamiąc ręce na głos téj burzy wściekłéj, która wrzała po mieście — już ta sama warta szła by się połączyć z walczącymi..
Nieszczęśliwy, opuszczony.. zaparł im drogę sobą, głosem i rękami usiłując powstrzymać... stanęli.. na ich czele chłopiec młody...
— Najjaśniejszy Panie, iść musimy, gdzie honor nas wzywa!
— Honor wasz i obowiązek stać przy mnie! krzyknął Poniatowski..
W tém strzały huknęły na Miodowéj, około domu Igelstroma.. króla potrącono.. wojsko wybiegło...
Ta scena maluje dobrze położenie króla... uczucia, jakie miano dla niego; oprócz rodziny, żywéj duszy nie zostało przy nim.. Ale też nikt namiętnie nie porwał się przeciw namaszczonemu.. Była to obojętność wzgardliwa, boleśniejsza może, niż nienawiść.. było to uznanie jego nicości..
Nazajutrz wieczorem... moskala nie było w Warszawie..
Cisza w ulicach, trwoga w zamku, na ratu-