Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
103

rzekł Pluta.. jadę za tém umyślnie, aby dostać języka.. Czułem tylko sercem z daleka, że coś robić się musi..
Żyd za kolana go znowu pochwycił, oko mu się rozjaśniło.
— Jeśli tak, to dobrze pan trafił — odezwał się — ja nie wiem wszystkiego.. ale.. wiem o wszystkiém.. No! już dosyć złego, dosyć pohańbienia było, poczciwi ludzie myślą jak kraj ratować, zbierają się, radzą.. Tak być daléj nie może. Trzeba jak śmiecie wymieść tę szarańczę moskiewską, która kraj objada.. trzeba, żeby my raz u siebie w domu panami byli, a nikt nam tu nie przewodził?
Co ja mam mówić! dodał, pan to już wiesz!
— Więc się coś czyni? spytał Karol z zapałem chwytając żyda za ramiona.. Mów mi, wskaż! gdzie? pójdę ich szukać.. nie mogę dłużéj zostać bezczynnym, może téż przydam się na co?
— Ale cicho — przestrzegł żyd — cicho! tu ściany uszy mają, a ludzie długie języki.. Moskal téż nie śpi.. Jedno panu powiem, niech pan jedzie do Saksonii, do Drezna.. tam musi być