Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
59

Bywało gdy stary a poczciwy syn ojczyzny przyszedł doń, we cztery oczy płakał z nim nad losem Polski i ściskał go i zdawał się całém sercem polakiem, a gdy ten odszedł a przybył stróż Imperatowéj JMości, król jak płakał przed tamtym, rozczulał się znowu, i spowiadał mu się nie ze swojéj winy, wywnętrzając do dna. —
Miał on godziny skruchy i dnie grzechu — czém był w istocie, dotąd nikt nie wie, anioł chyba w dniu sądu przeważyć potrafi co więcéj zacięży..
Więc targali go jedni i drudzy, panował nad nim ten, co stał bliżéj, i co go nie za cnotę trzymał, ale za wady i słabości jego.
Kiedy od granic przyszły słuchy o Krasińskich, o Pułaskich, król zadrżał, zapłakał (łzy miał łatwe) i poskarżył się Imperatorowéj Jejmości. Tymczasem Sułtan zaopiekował się konfederatami.
Z różném szło szczęściem przez lat kilka; z za granicy to dmuchano na ogień by go rozżarzyć, to zalewano by zgasić, a król drżał, bo mu to utrapienie nawet spokojnie się zabawić w dobrém towarzystwie nie dawało.
Z powodzeń i klęsk tkane dzieje już kilką