Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
49

Więc gdzieżby dwór taki bez ewangielicznych gości mógł pozostać?
Było ich podostatkiem w Skale. Nikt, nigdy téj Bożéj czeladzi nie dał poznać że była na łasce, w gościnie. Każdy biedny zwał się tu po staremu panem bratem, a co więcéj, znajdował braterskie przyjęcie.
Był tam tedy stary rotmistrz Poremba, co o kiju się włócząc już tylko przeszłe życie opowiadać umiał, jak pacierz jadnakowo zawsze, tak że to co im mówił już wszyscy na pamięć umieli, przecież go ludzko, litościwie słuchali. Od lat piętnastu rotmistrz Poremba co wiosna wybierał się do krewnych na Ukrainę a nigdy odjechać nie mógł — chociaż nie zrzekał się wyjazdu, owszém tém gorliwiéj się gotował, im mniéj było prawdopodobieństwa że wyruszy. I temu coś już było w nogi wlazło, nie przypuszczał wszakże iż to go śmierć pętała, aby łatwiéj obalić.
Był i drugi garbus stary z długiemi rękami i ogromną głową, którego kalectwo litość wzbudzało, a złostki i żarty jeszcze nędzniejszym czyniły. Gdzieby go trzymano z tym spiczastym językiem gbyby nie tu? Zwał się on komornikiem Krzywaczyńskim, liczył lat sześćdziesiąt, i jak