Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
286

Jeszcze raz wielki wódz, a nadewszystko wielki mąż, niezłamany niczém, miał doznać upokorzenia i klęski i ochotnikom polskim, jakby ojczyzny swéj przeznaczenie przynieśli z sobą, dostało się poczynać od niepowodzenia. Ale mieli zarazem okazać męztwo świetne i pogardę śmierci bohaterską. —
Plan anglików zasadzający się na fałszywym ataku z jednéj, a oskrzydleniu amerykanów z drugiéj strony, powiódł się im zupełnie.
Całe ich siły rozdzielone były na dwa dosyć silne oddziały, prawém skrzydłem dowodził generał Knyphausen. Ten miał przejść Brandywine, ściągnąć na siebie główne siły, gdy lewe skrzydło angielskie Cornwallisa okrążywszy sieć ową strumieni i bagien nadrzecznych dalszą drogą — tył i prawe amerykanów skrzydło najść i otoczyć miało.
Przebrnięcie strumieni i moczarów nie było trudném, wojska regularne posłuszne i karne, powodowały się lepiéj niż podwładni Washingtona, którzy jego rozkazów nie spełniali ściśle.
Dzień to był nieszczęśliwy dla wodza, bolesny dla żołnierzy, a dla tych, co po raz pierwszy dobyli oręża w sprawie swobody nad wszelki wy-