Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
218

— Do Ameryki! myśl tę z zapałem młodości pochwycił Karol.
Teraz siedział i on z ciężarem na duszy, ale dumą zarazem, że dotrwał na stanowisku, i jedném westchnieniem żegnał ojczyznę, drugiém witał ziemię boju i trudu.
Promienisto wydawał mu się ten kraj tytanicznych zapasów, homerowych bojów i spartańską cnotą odzianych jak zbroją bohaterów.


Wśród tego milczenia i smutnych myśli wieczora niekiedy słówkiem odezwał się który z nich o Polsce, tylko o niéj, o niéj zawsze. Po licach przebiegł jakby promień światła, potém jakby chmura ciemna i znowu milczenie.
— Któżby to był mi powiedział, gdym chłopięciem biegał po polach w Raduczu, że mnie wiatry i miłość ku wam zagnają kiedyś aż do Antypodów! Rzekło się wprawdzie w Częstochowie — mówił Rogowski — że choćby do Antypodów za wami, ale dalipan nie myślałem wówczas, ażeby się to sprawdzić miało. —
— Hej! hej! ktoby mi był śmiał przeczyć, odparł Pułaski — że na murach jasnogórskich życia nie położę — miałbym go za oszczercę..