Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
213

pomiędzy Karoliną północną, a nowym Jersey, a tu właśnie około ujścia Delawary kręciły się obficie angielskie rozbójniki.


Ściśnięci w gromadkę, pół siedząc, pół leżąc na zwojach lin okrętowych i rzuconych płaszczach, gwarzyli cicho polscy wygnańcy, to znów długiém milczeniem wypoczywali.
Byli to Kazimierz Pułaski, Karol Pluta i Maciéj Rogowski.
Pierwszy z nich, mąż jasnéj myśli, wielkiéj ducha potęgi, teraz się zdawał złamanym i przybitym więcéj, niż w ciągu całéj podróży, w któréj sam drugich znużenie krzepił, zniechęcenie rozpraszał, nadzieje podtrzymywał.
Nie patrzał on w tę stronę, od któréj ląd nowego świata miał się im wkrótce pokazać, ale w przeciwną, jakby po za przebytym oceanem szukał snu, choćby straconéj ojczyzny.
Na tym statku, co ich niósł od niéj, czuł się jeszcze prawie w Europie, jakby w jakimś domu szczątku; za dzień, za dwa miał już stopą dotknąć nieznanego świata, ziemi wolności, ale zarazem wygnania.