Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
191

bo płakać nie mógł już, a w piersi gotowało mu się i wrzało, ale nie wybuchnął.
— Cóż nam czynić? spytał po żołniersku.
— Żyć i pokutować włosiennicą okrytym... Jednego czeka wygnanie między obcemi, drugich wśród swoich sromota... u swoich jak obcy bezbożnych.
— A dla mnie ojcze, przykazanie jakie? zapytał Skiba, ja nie mam domu ani łomu, ani dzieci, bom je oddał ojczyźnie, ani majątku, bom go spalił jéj na ofiarę, nic prócz życia ciężaru...
— Ulituje się pan, odpowiedział żebrak — ulituje... on sam natchnie, ja nie wiem, ja dla was nie mam rozkazu...
Skiba ręce załamał.
— O ojcze mój święty — zawołał, niechże ja stary pień spruchniały... burza go lada dzień obali... klasztor mi da przytułek, a suknia mnisza spokój... ale ze mną jest chłopak jak róża rozkwitły, czysty, poczciwy, ochrzczony krwią przelaną w boju, który przysiągł sobie nie wracać do domu... Święte dziecko, dobre dziecko... pokochałem go jak własne... co z nim pocznę, mój ojcze? powiedz...