Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z pokorą pozorną broniła się, nie podnosząc głowy.
W grodzie nad Cybiną, w Gnieźnie i po innych zamkach lud zbrojny zbierano, a po uroczyskach, w puszczach, horodyszczach, schodzili się po nocach na narady wróżbici i gęślarze... Nikt jawnie nikomu nie wypowiadał jeszcze wojny, lecz wszyscy czuli ją i sposobili się do niej.
Jednego dnia komornik wezwał Własta do kniazia. Oddawszy dwór swój pod opiekę Jarmirzowi, pojechał posłuszny.
Na wstępie powitał go Dobrosław i poprowadził do swej komnaty z twarzą wesołą.
— Mój Ojcze — rzekł — cieszcie się, nadchodzi dla nas godzina wyzwolenia... Mieszko walczy jeszcze ze starem w sobie pogaństwem, ale wkrótce ulegnie... Dąbrówka przybywa... Kniaź nie chce jeszcze jawnie wystąpić przeciw starym błędom, lecz daje nam swobodę nawracania... Was jednego mało, — więcej nam duchownych potrzeba. Skąd ich weźmiemy? Obcych naród nie cierpi, z ich rąk nie przyjął by nawet zbawienia. Czesi w domu mają dosyć do czynienia... Trzeba nam męża, coby powagą, wiekiem, świątobliwością kniaziowi i nam przodował.
Dobrosław złożył ręce jakby w zwątpieniu, Włast, a raczej Ojciec Mateusz, milczał pokornie.
— Byliście długo między obcymi, którzy ze Słowianami graniczą — mówił dalej Do-