Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Włast ukląkł.
— Aby cię prosić o przebaczenie za nieposłuszeństwo — rzekł. — Ojcze mój, jam winien posłusznym być Bogu.
— Bogu! Bogu! — zawołał Luboń, jakby myśli zbierał... Po chwili rzekł cicho:
— Mocny Bóg! wielki Bóg!
— Ojcze mój, i dobry to jest Bóg i miłosierny!...
Stary się zadumał. Widać było, że pokora i łagodność syna złamały go wreszcie... Łzy mu się nagle z oczu potoczyły.
Długo znowu trwało milczenie; potem Włast po cichu mówiąc, starał się pokrzepić go i natchnąć nadzieją. Jako chrześcijanin myślał gorąco o nawróceniu chorego ojca. Słowa jego miłością natchnione, cudownie działały. Luboń o tym dawniej nienawistnym Bogu chrześcijan słuchał cierpliwie. Pogodził go z Nim ten syn cierpliwy i miłosierny... Tymczasem życie uchodziło ze złamanego starca, oddech stawał się cięższym, usta zaniemiały; oczy tylko świadczyły, że duch pozostawał jeszcze w ciele. W tych ostatnich godzinach Włast o Bogu swym mówić mu nie przestawał, a gdy wreszcie zapytał go, czy chciałby wiarę jego przyjąć — ojciec odpowiedział mu skinieniem głowy.
— W imię Ojca, Syna i Ducha świętego — mówił Włast, dziękując gorąco Bogu, że pierwszym owocem apostolstwa był własny rodzic jego.