Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chywał nas na rozmowie i wydał przed kniaziem...
— A cóżeście mówili? — spytał Luboń zdziwiony.
Wojsław mocno wzruszony zerwał się z ławy.
— Co mam kłamać? Mieszko nas cesarzowi sprzedaje. Do Pragi jeździł o naszą skórę się targować... Rzecz jawna... Swoją dziewkę Bolko mu daje i dobre wiano, swoją przyjaźń i cesarską mu obiecuje. Myśmy to ze Stojgniewem widzieli, mieliśmy więc czekać, aż nam na kark włożą jarzmo?
Reszty Wojsław nie dopowiedział i po chwili dopiero kończył.
— Gdyśmy nocą przyszli do kniazia, już nas oczekiwał, przez syna waszego ostrzeżony... Stojgniewa zdusił jak chrząszcza... jam z życiem uciekł... tułam się.
Milczenie nastąpiło głębokie:
Luboń stał zamyślony, Wojsław zaś chodził po izbie i wreszcie zapytał:
— Dacie mi przytułek?
— Dam ci w lesie chatę na piaszczysku — rzekł Luboń.
— Bylem gdzie waszego syna, psią wiarę, nie spotkał — zawołał Wojsław — bo choć on was usłuchał i żonę bierze, ja mu nie ufam. Zdradzi on ją i was i mnie, gdy będzie mógł... a wiary tej nie puści, co do człowieka przylega jak smoła...