Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Włast zbladł i westchnął, zbliżył się do ręki ojca i ucałowawszy ją rzekł spokojnym ale śmiałym głosem:
— Ojcze a panie miłościwy, nie mogę tego uczynić, abym niewiastę brał... Przyszedł czas, iż całą prawdę objawić trzeba. Oto ślubowałem chrześcijańskiemu Bogu i przyjąłem wiarę nową i przysiągłem, że nigdy niewiasty znać nie będę.
Wyznanie to wśród głuchego milczenia wyrzeczone przerwał krzyk starej Dobrogniewy, która kądziel rzucając na ziemię, przypadła do wnuka z pięściami zaciśniętemi. Luboń zuchwalstwem syna osłupiały, jakiś czas przemówić nawet nie mógł. Z ust jego wyrwało się coś jakby ryk dziki, i rękę podniósłszy do góry, z całej siły uderzył syna, tak, że ten padł na ziemię. Skroń jego uderzyła o twardą nogę stołu i krew trysnęła z niej. Ból przestrach i znużenie sprawiły, że zemdlał.
Różana, którą krzyk ojca zwabił, widząc obalonego i skrwawionego brata, uklękła na ziemi i z płaczem trzeźwić go poczęła.
Luboń stał wcale nie poruszony tem co uczynił.
Zwolna Włast za staraniem siostry odzyskał przytomność, powstał na nogi i o stół się oparł.
— Psie niewierny! — krzyknął Luboń — myślisz, że dam ci czynić co zechcesz przeciwko woli mojej? Nad dzieckiem mojem mam