Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A gdyby tak było? — zapytał Włast cicho westchnąwszy.
— Niech to złe odejdzie od was! — zawołał Jarmirz z przerażeniem — a nie mówcie tak, ani się przyznawajcie do tego. Nie znacie starej Dobrogniewy, strułaby was, choć wnuka. Nie znacie ojca, wyrzekłby się was jak wroga! A gdyby was tam i zepsuli — mówił dalej Jarmirz — trzeba, wróciwszy do domu, do swoich powrócić bogów. Zmuszą w as do tego... Słyszałem dziś, jak Luboń umawiał się z sąsiadem i powinowatym Słomką, aby wam dał za żonę swą córkę Mładę.
Włast oczy sobie zakrył i jęknął
— Nie mów mi tego!
— Cóż to pomoże? — kończył Jarmirz — Mładę widziałem nieraz, jest piękna jak bogini Dziewanna... Ona was, wy ją pokochacie...
— Bracie mój — odezwał się po chwili milczenia Włast posępnie — coście wy mi mówili, poszło z poczciwego serca. Więc wam wyznam wszystko. Tak, jestem chrześcijaninem i być nim nie przestanę choćbym za to miał umierać.
Nastąpiło długie milczenie. Jarmirz patrzał na Własta, potrząsając głową, wreszcie rzekł:
— Ojcu winniście posłuszeństwo.