Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakież było zdziwienie Własta i wszystkich, gdy otoczony głowniami gorejącemi dokoła, ujrzeli ołtarz w kapliczce od płomieni nietknięty i na nim krzyż nie obalony, świecący zdaleka. Zaiste był to cud równie wielki, jak ocalenie tych trojga ludzi skazanych na śmierć w płomieniach.
Włast z siostrą i szwagrem pobiegli klęknąć przed tym ołtarzem. Ludzie przybyli z zamku, świeżo nawróceni, uklękli przejęci trwogą i modlili się razem z nimi. Widok tego znamienia wiary, ocalonego z płomieni, upewnił wszystkich o potędze nowego Boga.
Po skończonej modlitwie, ująwszy z ołtarza krzyż i resztę kościelnego sprzętu, Włast z siostrą i szwagrem pojechali z ludźmi kniaziowymi do grodu nad Cybiną.
Dniało już, gdy wjechali do lasu; Włast z świecącym krzyżem na przedzie. Zaledwie kilka staj ujechali, gdy ujrzeli gromadę ludzi, rozłożoną pod dębami, a w pośród niej Wargę, który pierwszy spostrzegł jadących.
Stary wróżbita oniemiał z przerażenia na widok Własta, z krzyżem w ręku. Był pewnym jego śmierci... bo strzeżono palącego się dworu dokoła, żeby się nikt z niego wymknąć nie mógł. Sądząc więc, że to upiór, starzec krzyknął i zakrywszy oczy w las uciekać począł, a za nim cała gromada.