Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sprawiedliwości wam nie dam, bo nie ma nad kim jej spełnić — rzekł kniaź do gromady — bogi jeśli są mocne, obronią się same.
Rzekłszy to, popatrzał na milczącą gromadę i skinieniem ręki ją odprawił.
Odeszli więc wszyscy z głowami spuszczonemi, — milczący, smutni, nikt odezwać się nie śmiał. Po za wałami, opodal grodu, na łące nad Wartą usiedli znużeni. Tu nagle zjawił się Warga, ponury i gniewny.
— U nich sprawiedliwości szukać! — zawołał z oburzeniem. — U nich, kiedy tam pełen dwór chrześcijan i oni tam przewodzą! Co tu pytać? po co prosić? Spaliliśmy dwór synowi Lubonia, zróbmy tak wszystkim tym, co się do nowej wiary skłaniają! Lecz i ich razem spalić trzeba!
Długo w ten sposób gadał Warga, miotał się i krzyczał, lecz nikt mu nie potakiwał i nie obiecywał pomocy. Przeciwnie, stary Drzewica odezwał się, że kniaź miał słuszność, że bogi same się obronią i pomszczą. Drudzy też zgadzali się na to i tak wkrótce rozeszli się wszyscy do domów. Stary Warga, nie obejrzawszy się już na nikogo, poszedł przez pola i lasy gdzie go oczy niosły.
Mieszko, pomimo prośby i nalegania Dąbrówki, odłożył uroczyste ogłoszenie wiary do przyszłego roku. Postanowił tymczasem zwiększać gromadkę przysposobio-