Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mój naród nie mówił, żem ich dla wprowadzenia nowej wiary potrzebował.
Wyszli milczący i skierowali się ku dworowi, w którym słychać było śpiewy i grę na trąbach i gęślach.
Tego wieczora Włast prosił kniazia, aby mógł na godzinkę pojechać do Krasnejgóry. Kniaź pozwolił. Mrok już zapadał, gdy się znów znalazł na skraju lasu i stanął zdziwiony. Na miejscu zgliszczy stał już dwór nowy, daleko obszerniejszy od dawnego, wszystkie szopy były odbudowane i parkanem otoczone. Gdy tak stał zdumiony, ujrzał nadchodzącego Jarmirza.
— Jak to być mogło aby dwór stanął tak prędko? — zapytał
— Z rozkazu kniazia ludzi gromada naszła — odpowiedział Jarmirz — jam z moimi patrzał tylko z założonemi rękoma.
Włast poszedł teraz wprost do dworu. Wszystko w nim było jak najstaranniej urządzone, a w miejscu komnaty, w której zmarł stary Luboń, gdzie była kaplica, za staraniem Dobrosława nowy ołtarz stanął ze wszelkim do służby Bożej przyborem.
Tu najpierw na kolana padłszy Włast zalany łzami modlił się długo. Wstawał właśnie wzruszony, gdy w progu ujrzał postać niewieścią. Nie mógł jej poznać zrazu, gdyż osłoniętą miała twarz czepcem niewiast zamężnych; dopiero zbliżywszy się do niej, podał siostrę, Różanę...