Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zarazem zwrócił się ku towarzyszowi średnich lat i pogodnej twarzy.
— Ojcze Jordanie — rzekł — językaście Słowian i obyczaju a zabobonów świadomi. Azaliż wam, zamiast spokojnej plebanii, wojownicze pasterstwo, gdzie nieustannie wilk odganiać trzeba, się nie uśmiecha?
Zamilkł. Ksiądz Jordan zadumał się.
— Więc miałbym swoje owieczki opuścić a szukać obcych i nieznanych? — zapytał z uśmiechem po chwili.
— Mój Ojcze — odparł Włast — owieczki te wasze już drogę z pola do owczarni znają i pasterz dla nich rychlej się znajdzie, niż dla tych naszych zdziczałych, które wilcy chwytają na pustyni... Wprawdzie kniaź nasz Mieszko ani sam jeszcze chrztu nie przyjął, ani mógł ludowi wiarę nową ogłosić. Cierpliwy to jest pan i rozumny, a choć w nim stary poganin jeszcze się czasem odzywa... w Bogu mamy nadzieję, że go z czasem zwycięży. Przez niewiastę przyszedł grzech na świat — dodał Włast — ale też przez w niewiastę przyszło na świat odkupienie i przez niewiasty wszędzie, jako owe co balsam niosły, wchodzić będzie wiara między narody... I nam ją przyniesie Dąbrówka, pani wielkiego męstwa, która się nie lęka nieochrzczonemu rękę oddać kniaziowi, aby go do chrz przywiodła.