Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

artyści, albo co gorzej filozofowie... i do tego gaduły... to gotowe się Bóg wie jak długo pociągnąć! zawołał przestraszony podkomorzy...
— Przecież papie uprzykrzonemi gośćmi nie jesteśmy! rzekł Henryk.
Podkomorzy spojrzał na subretkę, ale gorąco przeciw niegościnności zaprotestował.
— Jeślim powiedział to nie dlatego pewnie żeby tych miłych gości się pozbyć... na Boga, ma foi, dawno ich w Monplaisir nie miałem... ale znużeni być musicie...
— Ja tyłkom rozłakomiony! zawołał syn.
— Ja podzielam uczucie Henryka! szepnęła panna Celestyna — nie codzień się trafi zajrzeć na tamten świat drugi.
— Przyznam się, przerwał podkomorzy, że też dotąd nie wieleśmy się o nim dowiedzieli.
— Ba, rzekł Henryk, poczekajcież państwo, możemy w końcu duchów spytać o co się nam podoba, kazać im prorokować przyszłość, zgadywać tajemnice...
— Doprawdy! toby było zajmujące!
— Kończmy tylko herbatę! naglił Koryfeusz...
— Ale zmiłuj się, odezwała się matka, druga filiżanka...
— Henryko! nalewaj, a prędko!!
— Tylko zmiłuj się Henryku, dodała schylając się ku niemu siostra, sam sobie nie przywłaszcz wyroczni, pozwól i nam z niej korzystać.
— Koleją! wszyscy! zaczynając od dam! zawołał pan Henryk..
— Ja moję kolej odstępuję komu się podoba, odezwała się podkomorzyna, a nawet siedzenie przy stoliku odstąpiłabym Henryce...
Gosposia się zaczerwieniła, syn oburzył.
— Kochana mamo... toby mogło wszystkie szyki pomięszać, inne warunki i inne działania i stolik gotówby przestać mówić... a jeszcze mamy dwa duchy...
— Jeszcze dwa duchy! mnie się zdawało że już jeden tylko! ziewnęła podkomorzyna...