Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nieczystego naczynia czysty napój wypłynąć nie może. Pamiętam go raz, gdy wielki ale życiem szalonem splamiony artysta, wykonywał przed nami dzieło swoje, jam się unosił, starzec głową potrząsał.
— Słuchaj książe, rzekł w ostatku... to piękne... piękne, nie przeczę, ale jak nawpół pijany i zużyty człowiek utworzyć może co wzniosłego? My słuchacze kładziemy piękno w tę muzykę, w te ramy, które on buduje sam nie wiedząc co składa. Pojmuję malarza jak Fiesole, co modlitwą przypatruje się, co postem się umocni do stworzenia arcydzieła, ale jak pojąć podniesienie ducha w zużytem ciele, w zwalanej jak ta istocie!
Tak starzec ten pojmował sztukę... z powagą, ze drżeniem zbliżając się do mistrzów i w mistrzach widząc wyższe, namaszczone istoty... Życie jego było dla mnie wiecznym przedmiotem zazdrości, nic nad nie prostszego... Izdebka na czwartem piętrze, kilka ślicznych starych rycin na ścianach, stosy nut na podłodze, fortepian w jednym kącie, pulpit i skrzypce w drugim, a w pośrodku wielki, wonny, codzień świeży bukiet kwiatów. Człowiek ten bowiem i sztukę stworzoną przez ludzi i pierwowzór boski zarówno czuć umiał...
Kwiat, niebiosa, zieloność, drzewa, śpiew ptaka szum wody, wszystko w nim budziło tę świętą tęsknicę niebios, która jest może ostatecznym jej celem. Bo dzieło z po za którego nie wychodzi myśl nieśmiertelności, nie może się nazywać dziełem sztuki.
Starzec mój wszystkiemi porami, rzec można wciągał w siebie to uczucie piękna, którego ja pragnienia zaspokoić nie mogłem; patrzałem nań jak na najszczęśliwszą na ziemi istotę. I był nim mój poczciwy nauczyciel... nic nie wyrównywało spokojowi jego duszy i dobroci serca, a każdy dzień karmił go szczypty rozkoszy czystej, którą Bóg zsyła tylko wybranym swoim. Dla niego wszystko było tą czystą rozkoszą: widok poranku, odgłos poczciwego uczynku, twarz primadonny, uśmiech dziewczęcia i zapach kwiatu.