Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Heloizę i połknęłam Wertera! Pamiętam, że mnie to niesłychanie gniewało, że się nikt we mnie kochać nie chciał, a pierwsze pragnienie zemsty zrodziło się we mnie z tego uczucia. Rychło jednak zapomniałam o niem, bo w piętnastym roku ulegając żądaniu jedynaczki, matka mnie w świat wyprowadzić musiała... Otoczyli mnie starzy, młodzi, odmłodzeni, zestarzali, wszyscy, wszyscy wielkiem kołem admiracji — chwilę, chwilę długą byłam prawdziwą królową. Piękna jak anioł, dowcipna, bogata, z imieniem niepowszedniem, mogłam czekać, wybierać, rzucać i srodze za trzynastoletnie moje zmartwienie się pomścić, ale to mi już nie było w głowie!
Życie wiodło się jak wieniec kwiatów spleciony z pstrych, barwnych, woniejących, wesołych i cudownych chwilek; ani ojcu, ani matce nie chciało się wypuszczać mnie z domu, a jam też się nie spieszyła jeszcze...
Wejrzeniem jednem zapalałam serca, słówkiem wiodła ludzi, uśmiechem pobudzałam do szaleństw i probując sił moich, miałam pragnienia dziwaczne, ale się wszystkie spełniać musiały.
Nikt jednak z tych, którzy sięgali po rękę moję nie odpowiadał myśli... ton niedość piękny, ów niedosć rozumny, trzeci był za ubogi, inny miał nazbyt szlachecka rodzinę; ostatni ze swoją mitrą książęcą i wytartemi łokciami był śmieszny, nie mógł bowiem ani o pierwszej ani o drugich zapomnieć, zbyt się nią wynosił, zbyt z niemi pragnął utaić... Staranie się o mnie tych panów było wcale zabawne.
— Ale jakaż gadatliwa! odezwała się pocichu panna Celestyna, plecie, plecie, nie ma końca...
— Moja droga, nie przerywaj, rzekł Henryk, jakie życie, taka spowiedź, ręczę ci, że i ty nie mówiłabyś inaczej na jej miejscu.
— L’impertinent! zawołała panna Celestyna i umilkła ruszywszy ramionami. Duch westchnął i mówił dalej: