Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i odejmie mu chętkę magnetyzowania stołów, które nic doprawdy dotąd ciekawego nas nie nauczyły.
— Kochany ojcze — odparł Henryk — bądź co bądź wypijemy do dna siedm duchów tego stolika...
— A jeśli pozostałych cztery składać się będzie z tego rodzaju co ostatni? — spytała cicho panna Celestyna...
— Chociażby!
— W ostatnim nadto było liryzmu, a cała spowiedź tak złym smakiem! takiego w niej coś łachmanowego, dzikiego, strasznego i pospolitego zarazem!!
Podkomorzyna tylko i Nieklaszewicz nie odezwali się wcale ze zdaniem swojem, gdyż pierwsza zawsze poddrzymywała uśmiechając się, drugi nie puszczał z rąk stolika...
— A co? idziemy dalej? — spytał z zaciętością szczególną.
— Idziemy — odparł pan Henryk...




VII.

Nim jednak przystąpiono do nieszczęśliwego stolika, który ze stoicką cierpliwością znosił że się tak nad nim pastwili, pan Henryk mimochodem zrobił uwagę, że duchy na pokucie wszystkie jeszcze dosyć światem trąciły, a każdy z nich poświadczał spowiedzią swoją niezupełność skruchy, niedostateczne oczyszczenie się z kału ziemi.
— Czegoż bo waćpan chcesz — ofuknął się podkomorzy, znać całą tą stolikową metafizyką znudzony, jużciż wybranych w szufladkach niktby nie zamykał.
Nieklaszewicz się uśmiechnął.
— Nie traćmy czasu — rzekł cicho.
— A w istocie czasby było pić herbatę, przerwała