Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Straciwszy dużo czasu, znalazł się wreszcie za kościołkiem Ś-go Ducha w gospodzie, na któréj progu stał służący w liberyi, jakby go na czatach umieszczono. Znikł zaraz zobaczywszy mecenasa.
Wrota gospody były zamknięte: w środku stały ekwipaże pańskie i cicho kręciła się służba. Z jednych drzwi wybiegła zręczna subretka i z uśmiechem wprowadziła Daliborskiego do gościnnych pokojów.
W pierwszym z nich nie było nikogo, tłomoki tylko, węzełki i owe mnóstwo paczek, torebek, szkatułeczek, które pięknym paniom zwykły towarzyszyć w podróży.
Subretka wskazała na drzwi pół-otwarte do drugiego pokoju.
Daliborski przybrawszy postawę jeszcze bardziéj salonową, popatrzywszy na swe ubranie, musnąwszy się po głowie, wszedł.
Na kanapie za stołem wpół leżała, wpół siedziała młoda i bardzo piękna kobiéta, ubrana po podróżnemu, ale wytwornie i ze staraniem modnisi i elegantki.
Była to brunetka z oczyma szafirowemi, przymrużonemi sentymentalnie, choć cała twarzyczka jéj uderzała wyrazem ostrym, przykrym, strasznym jakimś. Piękność to była, któréj najwybredniejszy znawca niewieścich wdzięków nie mógł nic ująć, ani jéj zaprzeczyć; piękność tak regularnych rysów, tak harmonijnie stworzona przez naturę, że w niéj najmniejszy dysonans nie raził. Lecz szczodra natura obdarzając nią tę kobiétę, zapomniała o tém, co sympatyą wzbudzić mogło; fizyognomia ta, przynajmniej w chwili gdy mecenas wchodził, była przerażająca jakby tajonemi gniewy do całego świata, jakby bolami tajemnemi.
Dlatego może maseczka ta gniewna mrużyła oczy i usta skrzywiła do uśmiechu rezygnacyi.
Daliborski zbliżał się z uszanowaniem wielkiém, ona niecierpliwie poprawiała coś w ubraniu. Wyciągnęła piękną, białą, trochę tylko chudą rączkę, okrytą mnóstwem pierścieni, ku podchodzącemu, i szepnęła głosem pieszczonym, jakby dziecinnym:
Cher Staroste!
— Jakże się ma pani wojewodzina? To prawdziwa dla mnie i szczęśliwa nad wyraz siurpryza.
Oczy z wyrazem omdlenia jakiegoś zwróciły się ku mecenasowi.