Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Przed dworkiem doktora Melliniego, pod oknami pokoiku, który zajmowała Pepita, oddawna stała przybita na wieki ława dębowa. Siadywali na niéj czasem oczekujący na konsyliarza pacyenci, a gdy słońce nie dopiekało z téj strony i za domami się skryło, ku wieczorowi niekiedy odpoczywał tu doktor sam, świeżego używając powietrza. Gdy nikogo dokoła nie było, we drzwiach czasem pozwalał stawać siostrzenicy i rozmawiał z nią stary syn Eskulapa.
Od kilku dni jednak do rozmowy wcale nie był usposobiony. Gawłowska mówiła pocichu, że ma swoje humory; Pepita odgadywała potroszę zkąd one pochodziły. Przyjęcie do domu rannego owego nieznajomego, który widocznie sobie z doktora żartując, pozwalał nadto w jego domu, a naostatek o najdroższy jego skarb śmiał się pokusić, nie mogło jeszcze być zapomnianém. Nie szłoby Melliniemu o tego przybłędę, którego się pozbył, gdyby, znawca serca ludzkiego i niewieścich fantazyi, nie dostrzegł, iż Pepita, zamiast się oburzać z nim na zuchwalca, w sercu dlań inne, czulsze karmiła sentymenta. Wprawdzie się do nich nie przyznawała, zapierała się nawet; lecz doktor miał bystre oko, i nic się przed nim utaić nie zdołało. Humor dziewczęcia się zmienił, wesołość znikła, znajdował ją zamyśloną, nie swoją, a gdy usiłowała być wesołą, czuł że była nienaturalną.
Chociaż wiele rachował na czas, iż zatrze wrażenia i wspomnienia rozprószy, zawsze niepodobało mu się, że dziewczę mogło się zająć lada pierwszym lepszym szaławiłą. Wzdychał myśląc na ile to niebezpieczeństw młodość jest narażona, i mocniéj niż kiedykolwiek pragnął Pepitę wydać za mąż. Nikt mu się nie trafiał.
Tymczasem radby ją był rozerwał, i szukał w staréj głowie niewinnych środków a skutecznych na niewieście młode tęsknoty.