Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżeś jéj powiedział?
— Co prawda, że pan z jaśnie panią do Królikarni pojechali.
Wojewodzic się skrzywił.
— Słuchajże, bałwanie — rzekł — abyś na drugi raz wiedział, że gdy cię kto pyta o mnie, kobiéta czy mężczyzna, niepowinieneś nigdy wiedzieć gdzie ja jestem.
Weź swoje manatki, zabieraj się żywo, i żebym cię gdy powrócę nie zastał, bo ci kości połamię! Zmykaj, pókiś cały...
Karolek tak dobrze znał swojego pana, iż sobie dwa razy tego mówić nie dał; nie pokłoniwszy się nawet, drapnął za drzwi.
Stolnikowa wybiegła przez litość i wdzięczność dać mu parę talarów na drogę.
Wojewodzic na kanapie siedząc, zdrzemnął się czy zadumał, ale na żadne już pytanie odpowiedzi nie dawał. Piękna pani wysunęła się na palcach z pokoju, chcąc się ubrać na wieczór, a gdy wróciła do salonu, już w nim nie zastała nikogo.