Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś niewdzięczną! — zawołała głosem stłumionym — wyrodném dzieckiem! Gdybym cię nie ratowała, gdybym ja tego małżeństwa nie skleiła, pomyśl coby było! wszystkoś mnie winna. Ratowałam cię od sromu i ty! jakaś!
— Niémamy sobie nic do wymówienia — ze złością syknęła córka — szłam za przykładem mamy dobrodziejki!
Rozśmiała się szatańsko.
— Mama mnie zmusza abym to wypowiedziała... mama...
Nic nie mówiąc już, z załamanemi rękami starościna padła na krzesło.
— Proszę ze mną nie grać żadnych komedyi — dodała zimno córka — to na mnie efektu nie robi żadnego: nadto się znamy.
Postała chwilkę u progu i trzaskając drzwiami, wybiegła.
Starościna pozostała chwilę w krześle, westchnęła, podniosła się, popatrzała w lustro, poprawiła coś we włosach, i niecierpliwie zadzwoniła na sługę.
Garderobiane, które zapewne czekać musiały zawołania, nadbiegły natychmiast, dokończyć toaletę pani. Wdziewano właśnie robron i suknią, gdy wojewodzina zjawiła się w progu...
— Mamo — odezwała się mocno poruszona — wojewoda Mokronoski domaga się gwałtem widzieć ze starym. Głowę tracę co począć. Jestem najpewniejsza że nie bez myśli przybył, czuję że będzie mówił za tym gałganem, że starego zaniepokoi, poruszy. Jestto jego najlepszy przyjaciel... Co ja pocznę?
Matka, pomimo świeżo przebytéj sceny, choć w niéj jeszcze wrzało, odezwała się chłodno:
— Odprawić go!
— Niepodobna! Całe miasto mówić o tém będzie.
— To razem z nim idź do męża i bądź świadkiem rozmowy.
— Chce się widzieć sam na sam.
— Rób co chcesz! — syknęła starościna — mojego rozumu nie potrzebujesz, a rad moich i uwag nie przyjmujesz. Nie chcę się mieszać do niczego.
— Ale, mamo, tu idzie o nas obie! — drżącym głosem dodała młoda.
— Nic innego poradzić ci nieumiem — odezwała się starościna gwałtownie — albo go nie puszczać, lub być przy rozmowie...