— Proszę kochanego starosty, ja żyłam na świecie, i, choć sama nie praktykowałam — dodała rumieniąc się Strańska — alem dużo widziała i nasłuchała się między ludźmi. Coś takiego jak oni dwoje ze świecą szukać.
— Ale w czémże? — nalegał starosta.
— Niechno mnie pan posłucha, to zaraz zmiarkuje. Trzeba i jego znać i ją znać. On, to pan wié, łotra kawał, bujna sztuka, a nawykł na wielkim świecie, ładny chłopak, że mu wszystko szło po myśli. Bo jak mamę kocham, na wielkim świecie co się dzieje! co się dzieje!
— A na małym? — przerwał starosta.
— Słowo daję, jak mamę kocham, nie tyle jest awantur. Wiadoma rzecz, na małym świecie zaraz oszkalują i zgubią kobiétę, a na wielkim co jéj to szkodzi, że na nią plotą! Jeszcze więcéj ludzi to przyciąga.
Otóż, co chciałam mówić: on taki impetyk, gwałtownik, choć ja go przestrzegałam, nie chciał słuchać; zrazu się do dziewczęcia rzucił obcesem.
Ale niech pan nie myśli — dodała Strańska — ja krokiem nie odchodziłam od nich. A i bez tegoby się było obeszło, bo Pepita kochać go kocha, no, szaleje, można powiedzieć że ją oczarował; ale takie to dumne i poczciwe, że inaczéj romansu ani nawet chce rozumieć, tylko żeby zaraz do ołtarza i na całe życie.
Zaraz przy drugiém widzeniu się, tak sobie jak najnaturalniéj, wyznawszy mu miłość, poczęła o ślubie. Gdzie i jak on będzie. Ten — osłupiał. Chciał się śmiać, ale się zawstydził. Wszelkie tedy bliższe poufałości Pepita odkłada na — po ślubie, dając mu całego strawnego rękę do pocałowania. Do twarzy ani dotknąć, chyba gwałtem, a ta zaraz w krzyk i mdleje, a potém jeszcze gniéwa się.
Posądzał mnie wojewodzic, że ja jéj daję nauki, że mu przeszkadzam; ażem go wyłajać musiała, bo nieprawda! Taki rozum i statek w téj dziewczynie, że jak stara! powiadam panu.
Gdy go niéma, to się rozpada za nim, że go kocha i życieby dała, a jak przyjdzie, to go trzyma na staję, w przyzwoitéj odległości: ani przystępu!
Uważałam po kilku dniach, że wojewodzicowi się to strasznie nie podobało; chciał nawet pono nastraszyć ją i kilka dni nie był, nie przyszedł. Pepita łzami się zalewała. Gdy wreszcie przybył, rzuciła się, ale jak pan myśli, z czułością? Gdzie tam! Poczęła go łajać po
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/151
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.