Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zszedłszy na dół, gdyby był Wicek nie tak roztargnionym, mógłby dostrzedz, że czteréj ichmoście jacyś, z których dwu było po francuzku ubranych, skoro go ujrzeli trącili się łokciami. Zdawali się oczekiwać na niego, chociaż nie musieli być znajomi mu, bo się nie przywitali. Przy wielkim stole, u którego wojewodzic zajął miejsce w jednym końcu, ichmoście ci zasiedli nieopodal tak, aby nie okazać, że go miéć chcieli blizko, a nie siąść téż zadaleko.
Jeden z nich począł rozmowę po francuzku, narzekając na srogi nieład i niewygody stolicy.
Odpowiedziano mu łamaną francuzczyzną, potakując potrosze. Wojewodzic słuchał nie odzywając się długo. Nie było w jego obyczaju milczéć i z ludźmi będąc od nich się odstrychać.
Gdy ów, jak się zdawało francuz, coraz grubiéj i nieoględniéj na Warszawę wygadywać począł, w końcu wojewodzicowi się jakoś zrobiło dziwnie i wytrzymać nie mógł. Zabrał tedy głos po francuzku, ironicznym tonem.
— Przepraszam, że się nieznajomy do rozmowy mieszam — rzekł — pozwoli pan spytać, jak dawno z Paryża?
Francuzowi oczy zaświeciły; głowę nieco pochylił i odparł grzecznie:
— Niestety! już w tym kraju kurzu i błota bawię dość długo i miałem czas nakarmić się obojgiem.
Za tym wstępem wylał się cały potok wyrazów, których wojewodzic z drwiącym na ustach słuchał uśmiechem, towarzysze francuza pomagali po polsku. Przysunięto talerze i szklanki, zrobiła się prędka znajomość. Francuz był odprawionym kapitanem z pułku imienia Massalskich, który biskup wileński sztyftował, a że się go pozbyto w sposób bardzo niegrzeczny i z pułku i z miasta, piorunował na niewdzięczną ziemię, któréj przybył ofiarować swe usługi. Drugi z ichmościów był dawnym porucznikiem kawaleryi, dwu pozostałych o kwalifikacyach swych nie mówiło. Wszyscy mieli miny gęste i jak się z rozmowy wywiązywało, życia i rozrywki byli spragnieni.
Kapitan francuz sypał imiona znacznych domów, w których był poufale i przyjacielsko przyjmowany, ale wszystkim złośliwe łatki przyczepiał.
Jak się to stało, że pod koniec obiadu, po kilku butelkach burgunda, gdy gęba się francuzowi nie zamykała, wpadł na dom wojewo-