Tegoż wieczora było u hetmana towarzystwo męzkie na wieczerzy. Jedyna wśród niego siostra pani wojewodzicowa Mścisławska, która w roku 1764 liczyła się do pierwszych piękności dworu króla i pierwszych jego przyjaciółek, dziś po dwudziestu kilku leciech, z twarzą, któréj zbytnich rumieńców i czerwoności chorobliwéj żaden blansz niemógł pokryć, jeszcze bardzo żywa, śmiała i despotyczna, kręciła się wśród nadzwyczaj hałaśliwego tłumu.
Hetman był już przez nią poróżniony z królem śmiertelnie. Towarzystwo męzkie otaczające panią wojewodzicową, chociaż się dla niéj nie powstrzymywało od mów do zbytku swobodnych, wcale ją nie mieszało. Miała już teraz ona sama ruchy męzkie i mowę dobitną jak oni. Generał brygady wielkopolskiéj i strażnik Mierzejewski bliższy jéj dwór składali.
W drugiéj grupie widać było piękną, zamaszystą postać hetmana i jego twarz pełną życia, ognia i zuchowatości niepohamowanéj. Głową przechodził otaczających go, budową wydawał się olbrzymem, a życie szalone nie potrafiło mu odebrać ani siły, ani przedłużonéj młodości blasku.
Głos jego zagłuszał mówiących.
Obok w polskim stroju, słuszny, chudy, z twarzą wyrazistą a dziwaczuie się wykrzywiającą, w postawie usiłującéj sobie nadać powagę junacką, z wstęgą Stanisława i gwiazdą, stał sławny Suchorzewski. Ile razy usta otworzył na krzykliwe jakie dowodzenie, śmiechy się mniéj więcéj tłumione słyszeć dawały dokoła. Ale zarazem wołano — Brawo Suchorzewski! brawo!
Orator brał to za dobrą monetę i rękami wywijając, w piersi się bijąc, podrzucając ramionami, perorował coraz głośniéj.