Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/120

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    a miały ciągle coś do wyrabiania dla siebie lub dla drugich: wszystkie inne sprawy były im zresztą obce.
    Miewał téż wojewoda za lepszych czasów odwiedziny ambasadora, u którego bywał na zwykłych obiadach niedzielnych, odwiedzał go De Cachi, austryacki reprezentant, który najlepiéj bezczynność austryacką reprezentował; Buchholtz i jego teść starosta hamersztyński, z którego mało gdzie się nie wyśmiewano, tak go Stackelberg, wiecznie drwiąc z niego, śmiesznym uczynił.
    Pani starościnie i młodéj pani szło o utrzymanie tych stosunków i dlatego wojewodę czasem do salonu wpuszczano i dawano obiady paradne; znaczniejszą jednak część czasu zawadzał stary i kazano mu być chorym.
    Tak właśnie i tego wieczora, na który wprowadzimy czytelnika, wojewoda dopuszczonym nie był. Markotny i kwaśny siedział sam w swoim pokoju, a choć apartamenta, w których przyjmowano, dosyć były odległe, aż tu dochodziły, gdy drzwi otworzono, odgłosy rozmowy i śmiechów, biegania sług, turkot powozów. Wojewoda wsparty na ręku przy stoliczku, na którym stała szklanka jakiegoś napoju, zdawał się drzemać z nudów, gdy stary Filip wszedł na palcach pocichu. Chód jego tak znał wojewoda, a przybycie tak zgadywał, że się zaraz odwrócił. W pokoju było dość ciemno. W kącie, na gierydoniku paliły się dwie woskowe świece żółte pod umbrelką.
    Filip wsunął się rozglądając, utarł knoty narosłe świec w lichtarzu, rozglądnął się, przystąpił do krzesła, pochylił ku panu jak ku dziecięciu, z czułością macierzyńską.
    Wojewoda spojrzał ku niemu... i nic nie mówiąc, palcem wskazał w stronę, zkąd go dochodziła wrzawa.
    Zabawa, któréj nie dzielił, na któréj była żona, zazdrością wyżymała mu serce.
    Kiwnął głową i smutny sparł się na ręku; Filip ramionami ruszył, mówić sam, a zwłaszcza poczynać nie śmiał.
    — Kto tam jest? — zapytał stary.
    — Albo to zliczyć — odparł sługa — co moment kareta zajeżdża.
    — Kobiéty są?
    — A jakże! — rzekł Filip.
    — Kto?...
    — Starościna Olbromska, generałowa Grabowska, Tomatysowa... a, kto zliczy...