Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie łatwo rozchmurzył wojewodzica, lecz w końcu Wicuś się zwolna począł uśmiechać. Starosta karty niby bez myśli wziął do reki, pstryknął parę razy, bawił się niemi.
Na widok ich twarz się wojewodzicowi rozjaśniła.
W kilka minut późniéj Daliborski już zakładał mały banczek, a wojewodzic poniterował. Z oględnością i chciwością biédnych ludzi, tynfami stawili Komornik i Cześnikiewicz, usiłując się pożywić.
Paliszewski pilnował lampek i dolewał z największą troskliwością, aby szkło nie wysychało.
Wszyscy się rozochocili. Wicek strzelał słowami grubemi jak z pistoletu. Daliborski śmiał się i dopomagał.
Upłynęła tak godzina może, gdy gospodarz na stronę nieco począł pod jakimś pozorem odciągać komparsów. Starosta ciągle grał z wojewodzicem.
— Chociaż przypadek nas zbliżył do siebie, Wicku, zupełnie niespodziewanie — rzekł pocichu — jam mu wielce wdzięczen, bom dawno waćpana dobrodzieja szukał.
— Mnie? a toż do czego? na co ja panu się mogłem zdać!?
— Może ja wam — odparł tajemniczo mecenas.
Wicek się rozśmiał.
— Mnie bo w ogóle oprócz szklanki wina, ładnéj twarzyczki i kart, mało się co przydało. Nie mam żadnych interesów, żadnych sperand, i — zgoła nic do czynienia z prawem i ludźmi!
— Ale ja historyą pańską doskonale znam — odezwał się Daliborski — położenie téż. Jednak utrzymuję, że zdaćbym się na coś mógł.
— Naprzykład? — spytał Wicek — tylko, mój mecenasie, nie bierz mnie za dudka i nie myśl abym się ja dał na niego wystrychnąć.
— Oto, powiem ex intimo corde, mnie was żal.
— Zmiłuj się, nie żałuj! ja tego nie lubię.
— Położenie przykre...
— Z téj beczki nie pij do mnie, bo kartami cisnę i pójdę! — zawołał wojewodzic — jakom żyw!
Nic nie zmieszany Daliborski ciągnął daléj.
— Znam tę przewrotną kobiétę która waszego nieszczęścia jest przyczyną.
Wojewodzic spojrzał tylko nań.