Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szlachetne pobudki — to pewna, ale mój książę — siła złego wielu na jednego... Dobrze walczyć, gdy jest nadzieja, że się nieprzyjaciela zmoże; tu zaś... nie widzę żadnéj...
Westchnął.
— Jeden król mógłby wmościów pogodzić powagą swoją, chociaż rodzina hrabiego — nie taję — o żadnéj zgodzie dziś słuchać nie chce.
Książę zamilkł, kasztelan także.
— Mój mości książę — rzekł — o jedno go proszę; gdy rady dobréj albo pomocy przyjacielskiej zażądasz, uczyń mi ten zaszczyt, abyś mnie użył. Przyjdzie może rozmysł, znajdzie się potrzeba, proszę wierzyć, że jestem i będę w gotowości służenia mu.
Było to jakby pożegnanie, wstał Konstanty i poczciwego starca jak ojca ucałował w ramię. Kasztelanowa nie pokazywała się, nie miał nadziei widzenia jéj, i podziękowawszy odszedł.
— Bądź co bądź — rzekł w duchu kasztelan — czy on chce czy nie, ja królowi jmości casus powiem i swoje uczynię. Nie godzi się, aby człowiek dobrego rodu, pięknego imienia zwalał się tak uciśnięty przez swoich. Mieszczaństwu by z tego urosła pociecha.