Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ninusiu! nie kochaj tego księcia... co najwięcéj, wart twojéj garderobianéj!! Adieu!
Wyszedłszy od kasztelanowéj, Konstanty, który się był umówił ze Stefanem, że go w koszarach zabierze i razem gdzieś na przechadzkę pójdą lub pojadą, pospieszył do kazimirowskiego gmachu. Stefan rozpromieniony czekał na niego, udało mu się dostać kilka dukatów, za które koniecznie chciał ufetować brata i zaklął go, aby koniecznie jechać na Wolą.
Wola była naówczas ulubionym celem przejażdżek nawet większego świata; codziennie prawie dawano tam obiady, podwieczorki, wieczerze, pikniki. Duży dom umyślnie na ten cel wzniesiony przez zbyt przedsiębiorczego zięcia Teppera, Szulca, wkrótce się stał modnym. Restauracja była wyborna, niezmiernie droga, wina nie złe... a odosobnione miejsce przypadało do smaku. Rzadko znaleść było można wolny pokoik, choć kilka sal i kilkanaście gabinetów zawierało obszerne domostwo. Stefuś uparł się jechać na Wolę, ciekawość go brała, Konstanty przystać musiał. Już nad wieczór najętym fiakrem dostali się na miejsce... Powozów i koni stało mnóstwo... z okien słychać było zdala okrzyki i wiwaty... liczne towarzy-