mam miłość i wiarę u braci... Na moje skinienie pójdą... Jeno trzeba ostrożnie i cicho, bo moskaliska nie śpią, a ich téż korcić będzie nasza robota; wiedzą, że się na nich skrupi.
— Niechże mi panowie słowo powiedzieć pozwolą, — odezwał się chłop, który na kiju oparty słuchał dotąd z uwagą.
Wszyscy zamilkli, stary westchnął.
— Słucha człek i radby tam wierzyć temu, co się obiecuje i prawi, ale trudno... Dziadowie i pradziadowie nasi chodzili w tém jarzmie, pono i dzieciom jeszcze naszym go nie zdejmą, Świat przerobić nie łatwo. A jeźli ludzie co prowadzą wszystko, wytropią nasze sprawy, nie kto szyją przypłaci tylko my. Jak nas potrzebują, tośmy bracia kochani, gdy po wszystkiém, znowuśmy chamy przeklęte. Co komu przeznaczone, nieuniknione... nie dożyjemy pono innego świata.
— Źle mówicie mości Mikołaju, — przerwał pierwszy orator, — inne czasy nadchodzą i świat się przemienić musi, ale na to pracować trzeba.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/31
Wygląd
Ta strona została skorygowana.