Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Byłoż to pierwszym dniem zgody?..
Szeregiem poszli posłowie... nie wszyscy, tłum policzył i spisał tych, co zostali... Życie i gwar przeniosło się do świątyni... w sali sejmowéj pustéj została garść ludzi i kłócą się, kto winien...
Z okien gmachu lecą przekleństwa i groźby i wściekłe wyrzekania, a ulica, co klaskała przed chwilą, urąga i szydzi z odstępców.
Cicho znowu... musieli wszyscy poklęknąć, słońce zachodzi za złote obłoczki... W tém z głębin téj ciszy zabrzmiały nagle wszystkie dzwony razem, rozkołysane, oszalałe... a huk ogromnego Te Deum zwycięztwa bucha przez drzwi świątyni otwarte... i na wyzyw światu... na tarasie biją działa tryumfem... a lud ściska się... pijany nadzieją...
Stało się coś wielkiego... coś pamiętnego i Warszawa przeżyła ten dzień przesilenia odgadując go raczéj nie wiedząc, co przynosił z sobą.
Wieczorem już w ulicę zaszła stugębna wieść: Konstytucja... królestwo dziedziczne! wolność wiary... wolność wieśniaka... mieszczanin zrównany z szlachcicem... nowa era, nowy świat... Król z narodem!! naród z królem!..
Naówczas zaczynają się opowiadania na