Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I znowu wiek oczekiwania cały... aż grzmi, aż płacze coś i jęczy... i słychać drżenie szabel na posadzkach i wołanie dwóchset głosów, w których łonie krzyk kilku ust... wrzawa się wzmaga... Coś słychać...
Pytają w ulicy... Co słychać?
Ktoś z półotwartego okna usłyszał tylko dwa słowa.
— Król z narodem. Naród z królem!
I jak hasło tego dnia, jak hasło przyszłych dni bieży okrzyk w ulicy, powtarza się, chwyciły go pierwsze tłumy... wspiął się do piętra, uniósł się do poddaszów. Z kominów i dachów coś woła: Naród z królem!!
Lud patrzy i słucha — i z słowem zagadki się bawi, i nie dowierza, i... czeka...
W sali jak w kotle wciąż kipi, to zawarczy, to zaświszcze, to zapłacze... to wre głucho, długo. To jeden głos podniesie i krzyczy, a stu mu przerywa. Naprzemiany oburzenie, entuzjazm, zgroza i niby wołanie bojowe: Naprzód! naprzód!!
Trwało to nie godzinę, nie dwie, cały dzień tak upłynął na oczekiwaniach... na trwodze...
Omdlałego wynieśli z sali, oszalałego wyrzucili. Ktoś na ręku wyniósł sześcio-