Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Książe zawsze nadzwyczaj był zajęty barankiem swéj czapki.
— Ale pan ją odwiedzisz? — zapytała ciekawa inkwizytorka.
— Nie wiem, — cicho rzekł książe.
— Zimny jak lód... (w duchu powiedziała sobie starościna), jakiby on mógł być dobry, gdyby się go na męża wytresowało...
Popatrzała nań milcząc.
— Ale nie, niepodobna! zawsze niedźwiedzia przypomina...
— Wiesz książe, jakim sposobem dowiedziałam się po raz pierwszy o jego przybyciu?
— Może od kogoś, co mnie zobaczył?
— A! nie!.. w ulicy wpadły mi w oko te cudne taranty... o mało nie oszalałam! Jaki książe jesteś szczęśliwy |
— Z tarantów? — śmiejąc się odparł kniaź, — doprawdy?..
— A! mój Boże! mieć takie taranty!!
— Co to za szkoda, — przerwał kniaź, — iż to są konie, których darować nie mogę...
— Darować!! a! książebyś myślał o darowaniu...
— Z pewnością, gdyby nie ojca wola. Z tych koni żaden nigdy ani sprzedanym ani darowanym nie był. Mamy stado po-