Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To źle... stosunki zawsze się przydać mogą, choćby dlatego, ażeby wiedzieć, co się tam dzieje.
— Jeźli pani starościna każe...
— Każe? nie, nie! alebym życzyła panu hrabiemu, żebyś do dobrego uczynku się przyłożył. Zawróciła mu głowę kasztelanowa, gotów biedny Łazarz marzyć daremnie, że z tego co będzie, a samo przypuszczenie sprowadziło na nią wiele przykrości. Familja się poruszyła, opiekun przyjechał... nigdy w świecie nie dopuszczą... kasztalanowa trochę się może zrazu dała skompromitować przez litość nad biedakiem, ale ona się od dzieciństwa kocha w panu staroście... moim! moim! — dodała śmiejąc się, — a że ja go uwalniam, on się z nią niezawodnie ożeni.
Siemionowicz patrzał i słuchał w zachwyceniu nad żmijką, która mu się uśmiechała zalotnie.
— Widzisz kochany hrabio, — mówiła, — to wszystko należałoby wcześnie biednemu księciu otwarcie powiedzieć. Czego się ma łudzić... Szepnąć temu Metlicy, co przy nim siedzi, żeby go przez litość na wieś wywiózł. Wreszcie przez punkt honoru powinien oszczędzić kasztelanowéj frasunku, kłopotu z familją... jeźli ma cokolwiek delikatności.